Parę dni temu zrobiliśmy kolejne podejście do placu zabaw. Placów właściwie, bo na osiedlu mieliśmy dwa, a od niedawna są trzy - nowy przybytek wyrósł obok starszego. Powiem wam, że fajna sprawa. Kupując to mieszkanie zwracałam uwagę na park, na miejsce dla dzieci, ale wtedy to były hipotetyczne dzieci w niedookreślonym czasie, a teraz, gdy Nutilek stawia pierwsze kroki i zaczyna coraz bardziej ogarniać świat - miejscówa jest strzałem w dziesiątkę!
Jeszcze miesiąc temu na placu zabaw najbardziej fascynująca była trawa, a teraz? Po pierwsze - inne dzieci. Chęć socjalizacji z każdym dniem rośnie. Obserwacja bawiących się (niekoniecznie) rówieśników jest dla Młodej totalnie wciągająca. Stoi i gapi się. Gapi się i stoi. I widać chęć nawiązania bliższego kontaktu, tylko jak? Na dzień dobry na placu numero uno (czytać: jeden) podszedł do nas chłopiec, dwa i pół raza większy od Nuti, w wieku pojęcia nie mam jakim, bo nie rozróżniam, i zapytał władczym tonem: "Gdzie idziesz?!". Nuti paszczę rozdziawiła i patrzy. Ten nadal żądał odpowiedzi. Wytłumaczyłam, że dziecię jeszcze nie umie mówić. Przyjął ze zrozumieniem. "A kto to jest?" - Mała Nela. (nie wiem czemu powiedziałam, że mała, przecież widać). "Aha. Mała Nela." I pobiegł do swoich spraw. Nelson tymczasem pogrążyła się w piachu, który jest drugą najbardziej fascynującą rzeczą na placu zabaw. Można go miętosić, przesypywać, klepać i jest go całeee mnóstwo! Powiedzcie sami - ubaw po pachy. A jako, że pierwszy plac składa się głównie z piachu (i kilku sprzętów raczej dla starszych dzieci), to prawdopodobnie Młoda nie miałaby nic przeciwko przeprowadzeniu się na stałe w to miejsce. Możliwe też, że realizuje plan awaryjny na wypadek gdybyśmy jednak nie wyrazili zgody na jej przeprowadzkę i przynosi tony piachu do domu (w ubraniach, butach, skarpetach, na rączkach - gdzie się da).
Z piaskowej pustyni powędrowaliśmy wprost do najnowszego osiedlowego nabytku - czyli placu numer dwa. Za pierwszym razem trafiliśmy na tłumy oblegające park. Dosłownie jakby pół miasta zjechało się na obczajkę. Wcale się nie dziwię. Plac jest piękny! Kolorowy, błyszczący, z cudownie miękką powierzchnią podłogi (marzymy, żeby mieć coś takiego w domu!!!). Są na nim huśtawki do których można wsadzić nawet takie małe maleństwo jak nasze i nie wypadnie - co też skwapliwie uczyniliśmy, ku uciesze córy. Poza tym: domek wspinaczkowy ze zjeżdżalniami (ubaw!), ciuchcia, domek zwykły i kilka koników na sprężynkach. Miejsce cieszy oko i jest na serio dziecioprzyjazne. Wyszaleć można się do woli. Brak tylko ogrodzenia. Mam nadzieję, że dobudują, co by młode nie rozpierzchły się.
Tuż obok znajduje się plac numer 3. Oddziela oba przybytki tylko płotek, którym otoczony jest ten starszy plac. Jego zaletą jest cień, który dają obficie rosnące drzewa. Sprzęty są raczej archaiczne, ale w dobrym stanie z piaskownicą, z której można wydobyć cudowne znaleziska typu uschnięty liść, patyczek itp. Wszystko na punkcie czego moje dziecię ma obsesję. Jestem ciekawa co Nuti zrobi jak z drzew zaczną spadać liście i będzie będzie ich całe mnóstwo. Oszaleje chyba. Teraz jest niezmordowaną tropicielką wszelkich paprochów i innych świństw, na które duży człowiek nie zwraca uwagi, a mały bardzo chętnie. Cóż. Byleby nie zżerała wszystkiego.
Wyprawy na plac zabaw są na prawdę super. Tym bardziej, że widzę wyraźnie zmianę w Dzidzionkum naszym. Nie wiem kiedy to się stało. Każdy dzień przynosi coś nowego, coś niespodziewanego, co chwilę zaskakuje nowymi umiejętnościami. Niedawno zrobiła pierwsze "papa". Wczoraj dodała do tego dźwięki, jakby próbowała powtórzyć. A mi łzy w oczach stają jak jakiejś wariatce. Nad czym tu się tak rozczulać? Niby nic takiego, a jednak... To moje, najkochańsze i tak pięknie wchodzi w świat... Durna ta Matka Roku, co?