czwartek, 26 czerwca 2014

KONKURS na spostrzegawczość

Dzisiaj mam dla was konkurs na spostrzegawczość. Ciekawi? Już wyjaśniam. Wykroiłam całe stado zwierzaków (4 sowy, 3 jaszczury i 1 słonia)... zabrakło jednak kilku drobnych elementów. Konkretnie 3. Kto jako pierwszy odgadnie czego brakuje, wygrywa dowolnie wybranego pluszaka. Pomocne będzie zdjęcie z wyciętymi elementami i moje wskazówki pojawiające się na FB.


Co trzeba zrobić, żeby wziąć udział w konkursie (czyli zasady):
1. Trzeba polubić profil Matki Roku na Facebook'u (tu LINK).
2. Pod postem konkursowym na FB wpisujemy swoją odpowiedź z wymienionymi 3 brakującymi elementami.
3. Udostępniamy PUBLICZNIE post konkursowy na FB (sprawdzę skrupulatnie!).

Tym razem konkurs trwa do momentu, aż pierwsza osoba wymieni prawidłowo 3 brakujące rzeczy i spełni pozostałe warunki udziału w konkursie. 

Trudne? Trzymamy kciuki i powodzenia!

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Dla taty

Jakiś czas temu mój tato poinformował mnie, że w czasie przeprowadzki odnalazł laurkę, którą dostał ode mnie na Dzień Ojca. Wierszyk na niej brzmiał: "Tak cię kocham, tak cię lubię, że za tobą kapcie gubię." Laurka powędrowała w ramkę i zdobi biurko mojego taty (między różnego rodzaju certyfikatami). Nic w tym nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że nie jest to dzieło 6-latki, tylko bodajże, 15-latki. Mało tego, nie jest ona robiona rękami własnymi, a komputerowo. Wydaje się to teraz nieprawdopodobne, ponieważ nawet nasze półroczne dziecię rwie się do obsługi dotykowego telefonu, ale jednak te piętnaście lat temu nie była to oczywista  sprawa (mam na myśli obsługę komputera, o dotykowych telefonach przecież normalni ludzie nawet nie śnili), a fakt wykonania tej laurki w Power Pointcie, czy innym tego typu programie, napawał mnie dumą ze swych niebywałych umiejętności. Wierszyk był dowcipem (ach, to poczucie humoru), bo generalnie lubimy się przekamarzać z moim tatuśkiem do dziś i dużo tulić! (Co z tego, że trzydziecha na karku?!) 

Drodzy tatusiowie - tego wam właśnie życzę, żeby zawsze znalazł się ktoś, kto będzie za wami gubił kapcie. Jestem pewna, że Nelson też już całkiem niedługo będzie te kapcie gubiła za swoim tatą, bo muszę przyznać, że jest fantastyczny!

Dniotatowe chichry

niedziela, 22 czerwca 2014

O jedzeniu i.. - na szybko

Mówi się: "Jak nie urok, to sraczka" (wybaczcie prostolinijność) i u nas właśnie to drugie panuje od wczoraj. Dzidzionek czuje się wyśmienicie, energię ma, humorek też, a jaki apetyt! Tylko wydala szybko i zbyt często niestety. Chyba jakiś wirus nam się przyplątał, choć ciężko stwierdzić, bo brak gorączki. Doktórka zaleciła nawadnianie, probiotyk (ohyyyda), elektrolity (jeszcze większa ohyyyyda) i obserwację kupsztali (to jest dopiero ohyyyyyyda). Jak się nie polepszy, to musimy iść do naszej pani doktor, żeby uradzić coś innego. Nawet nie będę pisać, że mamy nadzieję, że wszystko się unormuje. Trzymajcie kciuki.

Wieczorne czytanki - Mamo, ja już sama potrafię!

Pozostając w temacie poniekąd jedzeniowym muszę powiedzieć, że nasza córa została dumną posiadaczką wysokiego krzesełka do jedzenia. Dumną, bo może spoglądać na świat z innej, o niebo lepszej, perspektywy. Zachwyt i zadowolenie z nowego nabytku widoczne gołym okiem. Teraz próbujemy się dograć na linii podawanie/przyjmowanie jedzenia w otwór gębowy z wykluczeniem dziurek nosowych i okolicy. Idzie nam to z różnym skutkiem, ale jakiś postęp jest. Zastanawiam się nad zamontowaniem wysięgnika, na którym zostanie umieszczony pies na czas karmienia, bo patrzenie przez młodą w stronę podłogi  skutkuje rozmazywaniem posiłku dookoła buzi.

Myślę sobie tak od jakiegoś czasu, żeby odrobinę zamieszać na moim blogu. Dodać dział o gadżetach dla rodziców, o różnych fajnych (lub niefajnych) rzeczach dla dzieci. Sama szukałam w ciąży informacji o tym, co może się przydać przy dziecku, teraz też lubię wyszukiwać różne różności i chyba należę do gadżeciarzy, więc mogę się podzielić znaleziskami. Co wy na to? O czym chcielibyście poczytać?

piątek, 20 czerwca 2014

Fontanna

Po powrocie oswajamy się z domem na nowo - pozyskane w czasie nieobecności umiejętności pozwalają eksplorować otoczenie szybciej, sprawniej i dokładniej (mamy oczy dookoła głowy). Wakacje u dziadków możemy uznać za udane (myślę, że jakiś post wspominkowy się jeszcze pojawi). Z niechęcią wypuścili wnuczkę z powrotem w odległe rejony Polski. Wyboru jednak nie mieli, obie szalenie stęskniłyśmy się za tatusiem (nawet takim wybrakowanym, bez brody). I za naszą Norką! I za chmurkami nad nelowym łóżeczkiem, oknem w sypialni rodziców, impoderabiliami na przewijaku (które można przestawiać w czasie zmiany pieluchy utrudniając robotę), brzęczącą piłką, ekspresem do kawy (co takie fajne dźwięki wydaje) - słowem: wszystkim! A jak apetyt dziecku dopisuje! Konia z kopytami chuderlak Nelsonek jest w stanie wciągnąć i wołać o jeszcze. I ten apetyt właśnie napykał nam dzisiaj biedy.
Było tak. Dziecię pospało w ciągu dnia godzin 3. Po wstaniu obiadek dostało, wielki słoiczek jakiegoś tam kuraka z żółtkiem. Po dwóch godzinach znów głód dopadł, więc tyci-tyci deserku podjadło dziecię. Jak głodne, to co? Mam nie dać? (Z tyłu głowy siedzi doktórka mówiąca, że za mało waży Neliszka - karmić, karmić dziecko!!) Pojedzone, wytulone, do auta i na zakupy. W sklepie wszystko spoko, humorek dopisuje, w końcu w aucie się jeszcze młode dospało. I nagle patrzymy na nasze dziecko, a z niego wylewa się całe żarcie! Fontanna rzygów! Dostaliśmy zawału na miejscu, nie wiedząc w pierwszej chwili jak ją uratować, bo przypięta do wózka. Ta ilość wymiocin wydobywająca się z maluszka wyglądała przerażająco. Szczęście w nieszczęściu, że stało się to tuż obok pokoju dla rodzica z dzieckiem, który (cud jakiś) był akurat wolny. Pognaliśmy, sprawdzając wcześniej czy młode się nie dusi. Po obadaniu dziecięcia, przystąpiliśmy do próby ogarnięcia otoczenia. Górna część młodej tonęła w rzygach, poduszka, kocyk, szelki, zabawki.. nie wiedzieliśmy za co chwycić, żeby nie powiększyć szkód. Maleństwo udało się wydobyć z ubranek, te na zmianę, nie wiedzieć czemu, wyciągnęłam przed wyjściem z domu z torby. Spodenki jakoś ogarnęłam, znalazłam też sweterek. Cała reszta.. cóż.. wymaga solidnego prania. Dzidzionkowi powoli wrócił humorek, chociaż wyglądała na zdziwioną sobą i nie bardzo ogarniała co się stało i dlaczego.
Mam cichą nadzieję, że to nic większego, tylko niefortunny przypadek z przejedzenia. Tak czy siak - Neliszyńska śpi dzisiaj z nami (ululał  ją Jerz Igor, o którym niebawem słów kilka), co by mieć na nią oko. Ostrożności nigdy za wiele. Serca powoli zaczynają nam bić po zawale. Nasz Żarłatinek biedny. Ech.. milion całusów na dobranoc dla wszystkich.

Wakacyjny Nelutilek z prababciowym Keksiem

czwartek, 12 czerwca 2014

O siedzeniu

Ucieszyłam się, że mam trzy minuty dla siebie. Dziadek Nelutka wrócił z pracy, więc wręczyłam mu Maleństwo życząc miłego sam na sam i zwiałam (podła matka). Butelki, o dziwo, wymyte i wyparzone (czy tylko ja mam wrażenie, że robię to na okrągło, a jak przychodzi co do czego, to i tak nie można znaleźć czystej?). Żyć, nie umierać, mogę coś napisać. W tym momencie usłyszałam charakterystyczne sapanio-szczekanie. No tak. Mopsik. A za nim (za nią właściwie) brat z żoną się napatoczyli, bo wieść gminna niesie, że w domu blacha pysznego ciasta. Pogaduchy, zabawa z psiulą, Neliś koniecznie pogłaskać musi. Ciasto pojedzone, goście poszli, dziadek z wnuczką sio na dwór, siadam do komputera.


Mija chwila. Tato z Nelką przychodzi: "Coś mi się wydaje, że ona śpiąca". Patrzę na dziecko w ramionach dziadka, dzielnie trzyma pion ostatkiem sił, powieki na wpół przymknięte, kontaktu brak. Zasnęło oszołomione zwiedzaniem podwórka i liczeniem aut. To do kojca, okryć chustą, niech śpi. Uff.. znów siadam, zdjęcia przebieram. Słyszę mamę, z pracy wróciła. Nie będę jak ta (nie mogę znaleźć słowa, które nie byłoby niecenzuralne, więc dobierzcie według własnego uznania) siedzieć w pokoju i udawać, że mnie nie ma. Wyjdę, pogadam. Marudzionek popłakuje, smok w paszczę, przewracamy na drugi boczek, śpi dalej.


Siadam do komputera. Piszę. O czym? O czym.. 
O pierwszym zanurzeniu nóg w jeziorze. O "bieganiu" po trawie. O myciu szpinaku z nogami w zlewie. O piciu świeżo wyciskanego soku prosto z maminej szklanki. O Kleksie, którego można pogłaskać po pysku. O kocie, który otarł się o stopy zaznaczając nas jako swoje, a potem spał na szafie. O oglądaniu książek u babci w bibliotece. O wizycie śmiesznej cioci Żaby. O tym, jak mama miała łzy w oczach, bo zastała dziecko samodzielnie, bez żadnego podparcia, siedzące w kojcu.




Cholera, jakaś się "miętka" robię na starość. Wzrusza mnie wszystko. Hormony to, czy co? Patrzę na tę moją  latorośl i myślę sobie, że ona taka najpiękniejsza i najmądrzejsza. Niech mnie w łeb ktoś pacnie. Ja, która dzieci nie lubię/nie lubiłam (sama do końca nie wiem). 

Siedzimy sobie w miasteczku, świat gdzieś jest z tyłu, my tu i teraz. Dochodzą do mnie informacje, że ojciec dziecko w aucie zostawił, że zmarło. A ja, głupia, przejmuję się, że zadrapałam dzisiaj przypadkiem Młodą, jak się szamotała. Że może źle ją ubieram, bo pogoda taka. Że może tych nóg to nie powinna moczyć, bo zimna woda. I że ten sok, to w sumie niepasteryzowany i zaszkodzić może. Czy nie za mało chucham, dmucham na Młodą? Czy nie powinnam jej zamknąć w szczelnej bańce, żeby uchronić przed światem? A może przed sobą? Błędy i BŁĘDY rodzicielskie. Odpowiedzialność za życie, nie tylko swoje. Czy ja zapomniałabym o swoim dziecku na tyle godzin? Czy mój mąż mógłby zapomnieć? Zapominam rozwiesić pranie do końca, jeśli przerwie mi płacz córy. Zapominam wziąć baterii do aparatu lub pustej karty w ferworze pakowania. Lub smoczka. Jak mam wychodne, to na chwilę zapominam, że mam dziecko. Jak pracuję, też na chwilę zapomnieć mogę. A może ta chwila, to parę godzin? Przecież wiem, że wtedy jest w bezpiecznych rękach tatusinych. Teraz tak, ale za parę lat? Czy ja mogę być TYM rodzicem?
Wieszanie psów na rodzicach, którzy zrobili coś okropnego przychodzi nam łatwo. Łatwo powiedzieć siedząc przed telewizorem, komputerem, gazetą: "Jak on/ona tak mógł/mogła?!".  A ile durnych rzeczy ty zrobiłeś swojemu dziecku? Ile z tych rzeczy mogło zakończyć się gorzej, niż na zwykłym zadrapaniu, siniaczku, zakrztuszeniu? Nie bronię nikogo. Ale też nie linczuję. Patrzę na siebie. A jeszcze uważniej na moje dziecko. A ty gdzie patrzysz?

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Miasteczkowe życie, czyli wakacje czas zacząć

Oto jestem, Carrie Bradshaw w wersji country girl (no i bez seksu). Siedzę z moim laptopem przy biurku, tuż obok okna z widokiem na świat. Maleństwo śpi. Zajadam pyszne truskawki, uzupełniam witaminkę D chłonąc promienie słoneczne i piszę. Cudownie, na luzie, wakacyjnie! Dobrze raz na jakiś czas odwiedzić rodzinne kąty, tym bardziej, że od niedawna rodzice znów mieszkają w domu z mojego dzieciństwa. Tego najwcześniejszego, najbardziej beztroskiego. Z podwórkiem pełnym dzieciarni z okolicznych domów, psami, kotami, małymi kurczątkami w zagrodzie. Z budowaniem domków na wszystkich drzewach w ogrodzie. Z namiotem z koca zawieszanym na lince do prania. Z agrestem, porzeczkami, pomidorami jedzonymi prosto z krzaka. Z przestrzenią i zielenią dookoła. Przez tyle lat od tego uciekałam. Z mojego miasteczka do miasta, a potem do jeszcze większego miasta. I chociaż kocham życie w Krakowie i na nic w świecie bym go nie zamieniła (chyba, że na jeszcze większe miasto!), to teraz, mając swoje dziecko, doceniam te "okoliczności przyrody". 
Całe szczęście, że Nela nas spakowała, bo mi to kiepsko idzie zawsze.
Jak to zwykle bywa, chwilę po napisaniu, że małe śpi, Nelsonek obudziła się, więc kończę pisać wieczorem straciwszy dawno wątek. Ten upał to mordęga na dłuższą metę. Głowa pracować przestaje należycie. Wracając jednak (z trudem) do tematu, cudownie jest móc wyjść z domu prosto na trawę, na swój kawałek zieleni. Choć dawno już nie ma kurczaczków, choć drzewa i krzewy nie przetrwały czasu, a tamta dzieciarnia to dorośli ludzie, cieszy mnie, że moja córa będzie miała namiastkę tego, co miałam ja. Rodzice powoli porządkują otoczenie, znów z ogródka można wyjadać pyszności pielęgnowane maminą ręką, może niedługo jakieś drzewka owocowe zawitają na świeżo wyrośnięty trawnik. W domu rządzi kocur Hermi, pałęta się bezzębny, głuptakowaty pies babci Reks zwany Kleksem bądź Keksem, wpada na podwórko mopsiczka brata. Wieczorem płonie ognisko.  Neltulek patrzy tymi niebieskimi ślipiami jak oczarowana i szczerzy się w bezzębnym (mogliby sobie z Keksem rękę/łapę podać) uśmiechu do każdego przeszczęśliwa, że tyle nowości. Jeszcze jest za mała, żeby docenić tę inność od szarpania się w bloku, ale myślę, że lada moment zobaczy to, co ja widzę. I, że wakacje u dziadków będzie wspominać z rozżewnieniem i tą samą beztroską, co ja. 
Póki co leżenie na kocu pod leszczyną okazało się doskonałym sposobem na zapoznanie się z trawą, tylko, nie wiedzieć czemu, ta matka ciągle wyrywała z rąk (i ust) złapane źdźbła, a przecież to taka świetna zabawa. Dziadkowie rozśmieszają tak, że głos siada od ciągłego śmiania. I do tego uzyskałam nowe umiejętności: raczkowanie idzie mi na tyle dobrze, że żadne zasieki nie są mi straszne, dlatego postanowiłam uczyć się chodzić,  prawie siadam i gadam ile wlezie. Mama z babcią obiecały, że uszykują starą wannę stojącą na podwórku, żebym mogła pomoczyć się trochę w ciągu dnia. Zobaczymy co z tego wyniknie...

Pyyyyyszności!

Będę uczyć się z mamą.

"Zrobię to sama!!!" - hasło dnia
Ahoj przygodo! Ciekawe co przyniesie jutro.

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Czas

Znowu miałam napisać o czymś innym, jednak zlądowałam przy maszynie i śpieszę się pochwalić co nowego zmontowałam. Od dawna zamierzałam się na kostkę interaktywną (jak to pięknie i profesjonalnie brzmi), tylko jakoś tak zabrać się nie mogłam, bo wydawała mi się zupełnie bezsensowną zabawką. Kwadratowe nie wiadomo co. Błąd! Nelson zachwycona! Od razu pojmała w swe zwinne łapki i przy pomocy nóżek zaczęła się zabawa w najlepsze. Każdy bok kostki jest uszyty z materiału o innej fakturze, dodatkowo wystają z niej tasiemki (które dziecko nie kocha wystających metek?!), a w środku umieszczona jest niezbyt głośna grzechotka. Strzał w dziesiątkę. Nawet Pasiasty Króliś (właściwie jego prototyp), którego męczyłam od tygodnia, wymiękł przy kostce. Fajny jest, ale kostka jest zaj.... świetna! Jeśli ktoś ma chęć uszczęśliwić swojego malca, gorąco się polecam. Dość tej autoreklamy, zmierzam do innego tematu.


Refleksja mnie nachodzi ostatnimi czasy (ach, te przebłyski myślenia, zmęczyć się można).. za dni parę (dwa to para, jakby nie patrzeć) dziecię moje własne (no dobra, wspólne, z mężutem, niech mu będzie) 6 miesięcy kończy. I ja się pytam: kiedy ten czas minął?! Przespałam coś? Amnezję mam? Przecież ledwie to to ze szpitala ze mną (z nami, z nami) przyjechało, małe takie, glutkowate, niekumate, a tu już PÓŁ ROKU?! Ja nie chcę! Ja żądam zatrzymania czasu! Chcę się nacieszyć, chcę nie wypuszczać z ramion, chcę zacałowywać. A to już kończynami macha, już chce raczkować, ba! chodzić najchętniej. Zanim się obejrzę będzie: "Mamo, przestań, siarę mi robisz." (Pewnie słowo "siara" też będzie siarzaste.) Choinka jasna, czemu ten czas tak goni? I dokąd? Nelson w ciągu ostatnich kilku dni postanowiła zdobyć wszystkie umiejętności świata, w związku z czym namiętnie oddaje się turlaniu, wspinaniu, trenowaniu raczkowania (koordynacja czterech kończyn jest nie do ogarnięcia), jogi (dziecko zamiast na kolanach usiłuje chodzić w pozycji psa, czyli z wyprostowanymi nogami, chyba nie muszę mówić jaki jest tego efekt), siadania, chwytania i szczypania (to jest bolesne, bardzo, bardzo). Najlepiej wszystko jednocześnie. Nie wychodzi? To wyjemy! Mama utuli (tata też) i znów trenujemy, wyjemy, tulimy, wyjemy, trenujemy, tulimy, wyjemy, trujemy (co?! kto to napisał?!).. no oszaleć idzie. Bo nie idzie. Przy tym mamy śmiechawę, a najlepszą zabawą jest "a kuku" w wersji: nie ma Neli - jeeeeest! (z zasłanianiem Nelutowej twarzy, dźwięki wydawane przez mamę muszą być koniecznie wysokie i entuzjastyczne). Śpiewanie, głupie miny, dziwne tony to standard. Nie wiem czy mi nie zostanie jakiś grymas na twarzy na stałe. Nie zdziwię się też, jak zacznę wykrzywiać się do znajomych, zatem proszę o wyrozumiałość.
Wiecie co? Muszę powiedzieć jedno: w życiu się tyle nie śmiałam, co przez ostatnie pół roku (przynajmniej w tym dorosłym życiu). Tyle i tak szczerze. Kurcze, nawet jak o niej pomyślę, to usta same wędrują w banana. Terapia śmiechem gwarantowana. Były te kolki koszmarne, czasami człowiek nie wie co robić, ma ochotę wyjść z domu i wrócić jak młode skończy 18 lat, żeby mu spakować walizki, ale na nic w świecie nie zamieniłabym tego czasu spędzonego z moją (wiem, naszą) córką.
O, znów wycie się zaczęło. Czas na kąpiel i lulu. Jutro kolejny piękny dzień z Małą Małpeczką.

niedziela, 1 czerwca 2014

Z życzeniami na Dzień Dziecka

Kochani!
W ten wyjątkowy dzień wszystkim dzieciom życzymy beztroskiego, słodkiego, wspaniałego dzieciństwa z toną śmiechu, buziaków i przytulańców! A tym trochę większym dzieciom - żeby zawsze mieli w  sobie choć odrobinę tej dziecięcej ciekawości świata i nigdy o niej nie zapominali.

Portret z świńskim zadkiem. Kompletnie nie w temacie, ale jakże uroczy.
Jutro postaram się parę słów o naszym Dniu Dziecka napisać. Nareszcie mieliśmy pretekst, żeby zajrzeć na parę imprez dla maluchów ;)

Oby nigdy uśmiech nie schodził z buźki Nelsonka!
Teraz padamy na pyski wykończone całym weekendowym zamieszaniem. Tyle ostatnio się dzieje! I nawet nie o wyjścia chodzi, bo większość zeszłego tygodnia w domu przesiedziałyśmy przez tę podłą pogodę. Za to Nelka galopem rozwija wszelkie umiejętności ruchowe i z dnia na dzień zaskakuje kolejnymi nowościami. Dziecka własnego nie poznajemy... ale o tym może jutro.