niedziela, 13 kwietnia 2014

O tym jak zostałam kurą domową

W końcu znalazłam dłuższą chwilę, żeby usiąść do komputera. Przepadłam zupełnie w wirze prac domowych rodem z wieków średnich.. szyję, piekę, dziecię bawię. Chyba zostanę prawdziwą kurą domową. Albo perfekcyjną panią domu. Zacznę odkurzać codziennie, gotować obiady.. próbuję wymyślić co jeszcze robi taka pani domu, ale nic mi do łba nie przychodzi. Źle to wróży moim planom. O! Kurze pościeram. Codziennie będę ścierała. Wygłupiam się nawet myśląc o tym. Do perfekcji w sprawach domowych daleko mi jak z Krakowa na księżyc. I pewnie tak już pozostanie. Artystyczny nieład to moja domena. Mojego męża chyba też, z tą różnicą, że jak ja coś odłożę, to przeważnie pamiętam gdzie, a u niego przepada w czarnej dziurze. Całe szczęście, że moje oczy widzą wszystko ;) 
No dobra, ale ja przecież nie o porządku, czy też nieporządku raczej, miałam wywody swe snuć. Historia zaczyna się tak: Parę lat temu z okazji obrony magisterki dostałam prezent, właściwie sama go sobie mogłam wybrać, więc wybrałam maszynę do szycia. Skąd ten pomysł? Babcia krawcowa, mama szyjąca (poprawki krawieckie na potrzeby domowe, ale zawsze). Uznałam, że na mnie przyszła pora. Oj, chciałam tego bardzo. I bardzo szyć chciałam się nauczyć. A że zapał mam słomiany poległam na linii chęci-szycie, z małymi przebłyskami w międzyczasie. Większe przebłyski zaczęły się pojawiać w czasie ciąży, kiedy przygotowanie miejsca dla Nelki nabrało rozpędu i syndrom wicia gniazda dopadł mnie konkretnie. W szał wpadłam i uszyłam masę poduszek z resztek skróconych zasłon, a do tego stworzyłam chmurzastą karuzelkę nad łóżeczko. Po tym incydencie szał minął, wróciłam do szyciowego uśpienia i czekałam na wyklucie się naszego Kurczaczka, co by go umieścić w uwitym gniazdku, z ciekawością, czy moje twory się przyjmą. Przyjęły się! Dziecię zafascynowane majtającymi nad łepetynką kształtami na maksa. Sukces! 



Nosiło mnie, kręciło. Na strony różnych hand-made'owców zaglądałam regularnie, a jakiś głos z tyłu głowy mówił mi "ty też tak potrafisz, weź się do roboty". Głosem okazał się szanowny małżonek, czyli nie oszalałam (będzie bura po tym poście, bo uzna, że wyobrażałam go na wszystkie strony;). Dość tych dyrdymałów, zmierzam do tego, że SZYJĘ. No jasna cholercia, wzięłam się i szyję. A co szyję? Uszate czapki, spodenki typu baggy i zwykłe oraz tony pluszaków. To na początek. W planach mam dużo więcej :) Nieskromnie powiem, że nieźle mi to idzie. Rozkminiłam o co chodzi z tymi wykrojami, co jak bohomazy wyglądały i dumna jestem z siebie jak paw, a energia rozpiera mnie nieziemska. Dawno nic takiej radości mi nie sprawiało :) no, może poza moją córką. Teraz Pit musi strzec się mnie, bo utylizuję jego koszulki w ramach ćwiczeń. Nela wygląda cudnie, choć pozować nie chciała. Dziąsła nadal bolą, więc młoda całą energię życiową traci na wpychanie do buzi różnych przedmiotów i nie w głowie jej zdjęcia na potrzeby mamy.







Piątek okazał się dobrym dniem na wszystko. Te brednie o zostaniu kurą domową nie wzięły się z nikąd. Z zupełnie niepedagogiczną pieśnią na ustach, której przytaczać nie będę, bo na patologię wyjdę, a wspomnę tylko, że z Przeglądu Piosenki Aktorskiej pochodzi, ruszyłam do kuchni również. W zasadzie kuchni u nas ominąć się nie da, ale służy ona głównie do podgrzewania wody w mikrofali, robienia kawy i musli rano. Ewentualnie, jak wpadnie moja siostra, to przypomina sobie czym było gotowanie. Postanowiłam zmienić te zwyczaje i upiekłam muffinki brownie z żurawiną. Muffinki są domeną mego męża, tylko on zabrać od miesiąca się nie mógł, obiecywał, obiecywał i nic (oj, zbieram sobie u niego). Jeśli ktoś ma ochotę na czekoladową rozpustę, od razu sprzedaję przepis:

 8 dag mąki przennej
 1 tabliczka gorzkiej czekolady
 1/2 tabliczki mlecznej czekolady
 8 dag cukru
 8 dag masła
 10 dag żurawiny (w oryginale rodzynek)
 3 jajka
 1 łyżeczka proszku do pieczenia
 lukier lub polewa czekoladowa

Czekoladę rozpuszcza się z masłem w kąpieli wodnej, dodaje do tego pozostałe składniki, miesza i wlewa do papilotek, następnie piecze ok. 20 minut w 180 stopniach Celsjusza. Ostudzone babeczki dekoruje się polewą. Proste? Jasne, że tak. Słodkie? Do granic możliwości (następnym razem rezygnuję z cukru). Poprawiają humor w deszczowy dzień? Na 100%!


Dziś z kolei własnoręcznie knedle zrobiłam. Ze śliwkami i truskawkami. Czuję, że mamieję. Tzn. staję się pełnoprawną mamą. Nie! Oczywiście, to nie jedyne wyznaczniki, to tylko moje własne, bo właśnie te knedle mi się z mamą kojarzą. I szycie. I parę jeszcze innych rzeczy, na które się uśmiecham. Chciałabym, żeby Neliszka też się kiedyś tak uśmiechała na wspomnienie moich wyczynów. 

8 komentarzy:

  1. Ulcia, swietny pomysl na zabicie czasu! Zazdroszcze tych chwil wolnosci, kiedy masz czas siasc na komputer, pewnie gdy Nela spi a Ty sie odrobisz z codziennych obowiazkow... Swietne pomysly na szycie - sama mam maszyne, babcia szyla, mama szyla, to ja tez bede... i tez byly zaslony, posciele, sciereczki, firanki... nawet jakies ciuszki... skonczylo sie po narodzinach pierworodnego... teraz nawet mowy nie ma, by tknac palsem maszyne! A tak by sie pokrowce na kanapy przydaly, nie dosc ze dwulatek wszedzie z kabanosem biega, to drugi niedlugo zacznie sie czuc pewnie w swoim ciele i tez zacznie przebierac nozkami... Co chce powiedziec? Sciskam serdecznie Wasza cala ekipe z drugiego konca Kraka!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Iwonka, my też ślemy uściski :) A może jeszcze na maszynę przyjdzie czas, nawet jeśli to teraz wydaje się nierealne.

      Usuń
  2. czyzby piosenka Karoliny Czarneckiej - hera koka hasz chodzi Ci po głowie????

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heheh, zdecydowanie to właśnie chodzi mi po głowie. Mało tego, że chodzi po głowie, to jeszcze z ust mi nie schodzi, a jak nie z ust, to z youtuba puszczana na okrągło. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że nie zostanie ona w pamięci młodej, zamiast Zuzi, Kulfona czy Misiów, które też jej śpiewam :)

      Usuń
  3. cudowne rzeczy szyjesz. jestem zachwycona. na te chmurki patrzę i patrzę. piękne! :) strasznie chciałabym tak umieć. mam w domu miliony tkanin, gdyż od kupowania ich mam lekkie uzależnienie...tylko czekają, żeby z nich szyć. niestety nigdy w ręcznych robótkach nie byłam dobra, czuje, że mój Maciej prędzej się nauczy szyć niż ja. może kiedyś...w każdym razie też poproszę o maszynę mikołaja świętego albo kogoś :) zazdroszczę i podziwiam :) i czytam Twoje posty z dużym zainteresowaniem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję, cieszy mnie to bardzo :) ja dopiero zaczynam wyszukiwać tkaniny i cierpię na ich permanentny brak, ale doskonale rozumiem uzależnienie, to szalenie wciągające.

      Usuń