czwartek, 17 kwietnia 2014

O warsztatach słów kilka

W ostatnim czasie uczestniczyłam w warsztatach organizowanych dla osobników zadziecionych i dzieciatych. Pierwszy raz na tego typu spotkanie wybraliśmy się z mężem jeszcze jak byłam w ciąży. Spodziewałam się propagandy ze strony sponsorów i nie pomyliłam się w tej kwestii. Czegoś jednak można było się dowiedzieć, chociażby o resuscytacji dziecka, bo cały cykl nazywał się Bezpieczny Maluch (link). Ja, co prawda niewiele z tego wyniosłam, gdyż z racji stanu miałam (i chyba ciągle mam) niedowład mózgu (niedawno przeczytałam, że to jakiś syndrom pojawiający się u ciężarówek, który ma nawet swoją nazwę, której nie pamiętam <ciekawe dlaczego>, a który zanika do roku po porodzie - zdanie pomilionkroć złożone - więc jest nadzieja na odzyskanie mej niebywałej błyskotliwości). 
O czym to ja.. chwilowo wątek zgubiłam. Acha, o warsztatach. Nie zrażona jednak niczym i żądna wyjścia z czterech ścian zaciągnęłam małżonka kolejny raz na spotkanie, tym razem pod szyldem Mama nigdy nie jest sama (link). Nie spodziewałam się fajerwerków i takowych nie było, ale było.. dobrze, miło i, co najważniejsze, z sercem. Nie znam organizatorek osobiście, natomiast dochodzą do mnie różne słuchy, że to wielkie pasjonatki i z resztą można to było wyczuć na spotkaniu. Natomiast nie czuło się bardzo, że to akcja marketingowa, chociaż sponsorów było całe mnóstwo. Genialnym pomysłem było połączenie wykładów z kiermaszem hand-made'owych rzeczy dla dzieci. Można było pomacać i nabyć te cuda niejednokrotnie oglądane w internecie. Co więcej? Świetny wykład fizjoterapeutki o dochodzeniu do formy po ciąży i prawidłowej postawie, aż żałowałam, że nie wiedziałam tych wszystkich rzeczy wcześniej. Fajna zajawka o zaletach noszenia dzieci w chustach. Wiem, nie jestem obiektywna w tej materii, jako zagorzała fanka chustonoszenia, ale pani Wanda Hałuniewicz (link) przekonałaby niejednego opornego swoją wiedzą i fachowością, o czym mogliśmy się przekonać uczestnicząc po głównym cyklu wykładów w warsztatach w mniejszych grupach. My wybraliśmy (niespodzianka) te chust dotyczące i nauczyliśmy się na nich, jak wiązać dziecko w chuście kółkowej. Super sprawa. Do tego stopnia super, że z wiedzy Wandy skorzystałam raz jeszcze ucząc się wiązania na plecach, a przy okazji odkryłam świetne miejsce dla młodych rodziców - Rodzinek - o tym innym razem, bo znów zaczęłam odbiegać od tematu. Wracając do wykładów, Michał Nazarewicz w ciekawy sposób opowiedział o radzeniu sobie z kolką wg teorii dr Karpa i skokach rozwojowych. Dzięki niemu zaopatrzyliśmy się w apkę na telefon i śledzimy na bieżąco, co się z naszym dzieckiem dzieje i jak długo będzie nas wykańczać przeżywając ów skok (podobno wszystko się sprawdza, jak przetestuję dam znać). Polecam zerknąć na portal tatapad.pl, którego jest właścicielem. Było jeszcze kilka innych wystąpień, nie będę wdawała się w szczegóły, bo nie chcę być podła - tematy ciekawe, tylko przedstawione w niezbyt interesujący sposób (krew mnie zalewa, jeśli ktoś opowiada oczywiste oczywistości tonem odkrywcy Ameryki i czyta slajdy - dodał mój mąż). Z dobrych rzeczy: pokój, w którym na spokojnie można było przewinąć dziecko, podgrzać pokarm albo nakarmić piersią - widać, że przygotowywały go kobiety (sorry panowie!), było w nim wszystko co potrzeba, żeby spokojnie zająć się maluchem. Na sali wykładowej był też przygotowany kącik z zabawkami, co by dzieci nie padły z nudów (dzieci padły z nudów - a to ci żart się wkradł). Na cycu jedna z mam opowiadała mi, że na innych warsztatach, w których uczestniczyła, organizatorzy też taki kącik zrobili, ale w osobnym pomieszczeniu, więc w zasadzie cały czas tam przesiedziała i nie słyszała nic z wykładów. Tu na szczęście takiego problemu nie było i chwała za to. Generalnie całość in plus. Szkoda tylko, że zawiedli.. krakowianie! Tak, drodzy państwo, pozapisywali się i nie przyszli, na sali było mnóstwo wolnych miejsc. Podobno chętnych było tylu, że organizatorki odmawiać musiały, a tu taka heca jak przyszło co do czego. Niech żałują, bo na koniec jeszcze każdy dostawał super upominek od sponsorów - nie jakąś reklamową próbkę - pełnoprawny produkt. Mam nadzieję, że to nie zniechęci twórczyń tego eventu do przyjazdu do Krakowa w przyszłości.
Parę dni później wybrałam się, już sama, na kolejną edycję Bezpiecznego Malucha, tym razem dla rodziców małych dzieci i w sumie miło się zaskoczyłam. Miałam w pamięci wrześniowe warsztaty, kiedy to tłum był przeogromny, organizacja kulała i wymęczyliśmy się strasznie słuchając niektórych sponsorowanych prelekcji. Teraz ludzi było mniej, każdy został rozsadzony, wszystko szło sprawnie i przyjemnie. Posłuchałam o fotelikach samochodowych, o tym jak ratować swoje dziecko (bardzo przystępnie wytłumaczone), o diecie malucha. Clou całego spotkania było wystąpienie Pawła Zawitkowskiego, fizjoterapeuty i autora bardzo popularnych wśród rodziców książek o opiece nad dziećmi (mój mąż chwali się, że dzięki jego instrukcji przewinął pierwszy raz Nelkę, jakby to robił od zawsze i nie musiał wołać na pomoc położnych - widziałam, potwierdzam). Świetne na tych warsztatach było to, że do każdego specjalisty można było podejść i zapytać o nurtujące nas problemy. To zasługa przyjaznej atmosfery, luzu i właśnie braku tłumów. Mogę się przyczepić w zasadzie tylko do jednego. Pan organizator na początku oznajmił, że stworzyli doskonałe miejsce do karmienia piersią i przewijania malucha, przysłonięte, z wygodną poduchą do siedzenia. Poducha była, miejsce też. Tylko to przysłonięcie.. stał jeden baner, który miał pełnić rolę parawana. Nie pełnił. Trzeba było świecić cycem. Jednym to nie przeszkadza, drugim tak. Ja należę do tych drugich. W dodatku wszystko to się działo na sali, na której odbywały się wykłady. Nieopodal była mata do zabawy, stoisko z książkami i przewijaki. Teraz wyobraźmy sobie poziom hałasu w tym miejscu: głośniki, piszczące dzieci, rozmowy, co chwilę ktoś przechodzi. Maluch zamiast spokojnie jeść - dostaje kręćka, wścieka się i tyle z karmienia. Być może są dźwiękoodporne egzemplarze. Mój nie jest i widziałam, że nie tylko mój. Czepiam się, wiem. Dyplom animatora kultury nie daje mi spać spokojnie, jak coś nie jest dopięte na ostatni guzik. Byłam uczona, że pomyśleć trzeba o WSZYSTKIM. I tak zrobić, że jak umrzesz na dzień przed imprezą - samo ma hulać. I tylko w przypadku śmierci może cię nie być ;) Chwilowo tyle z warsztatowych wypraw. Szukam kolejnych, więc jak ktoś coś - proszę pisać, dawać znać. Kiszenie się w domu z dziecięciem nie jest moją ulubioną rozrywką. Ba, szaleju dostać można od ciągłego gadania z psem i dzieckiem. Później na spacerze zaczyna się zaczepiać obce Burki i Azory, żeby zamienić parę zdań. Ludzka rasa jakoś tak dziwnie wtedy patrzy... A i Neliszonowi dobrze robi kontakt z innymi.

Pełna ufności otwieram buzię.
Ze spraw domowych - rozszerzamy dietę. Wygląda na to, że do osiemnastki uda nam się wprowadzić marchewkę, kalafior i może brokuła (przepraszam! marcheweczkę, kalafiorka i brokułkoniunianiunia). Dziecię gębę rozdziawia, przyjmuje zawartość łyżeczki, następnie krzywi się niemiłosiernie i wypluwa całość. Już wiem po co są takie fartuszko-śliniaczki z rękawami. Powinni w zestawie dawać folię malarską w celu wyścielenia całego mieszkania przed podaniem posiłku. Chociaż muszę córce honor zwrócić - kalafior, mimo miny cierpiętnicy, połknęła. Dziś pani doktor pozwoliła nam jeszcze inne produkty podać, więc będzie żarcia a żarcia. Po pachy. Albo i dalej. 

Wbrew pozorom to to samo dziecko, nie podmienili nam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz