sobota, 5 kwietnia 2014

Wodne podboje

Mąż zasugerował, co bym teksty z fejsbuka przekopiowała, więc po dłuuuugim namyśle wrzucam "małe co nieco". Żeby nie przedłużać tego kopiowania sklejam dwa basenowe teksty w jeden. Dodam, że posty są z 24 lutego i 1 marca - wtedy zaczęliśmy przygodę z basenem. Jutro za to świeżutki wpis o dzisiejszych warsztatach Mama nigdy nie jest sama.


Udało się! W końcu w sobotę zlądowaliśmy z młodą na basenie. Pora nieprzyzwoita, bo przed 9 musieliśmy być już na drugim końcu miasta, więc łatwo policzyć, o której trzeba było wstać.. ale dotarliśmy - pierwszy sukces. 
Najmłodsza grupa liczyła parę tłuściutkich bobasków zaznajomionych już z głęboką wodą. Młoda jako najmłodsza z najmłodszych (wiem, wiem: powtórzenia), najmniejsza ( i najchudsza) wzbudzała wszelkie ochy i achy (jakby pozostali własnych dzieci nie mieli, którymi mogliby się zachwycać). Największe zainteresowanie w niej natomiast budziły inne dzieci. A woda.. oszałamiała.. te dźwięki, kształty.. wszystko było dziwne i nowe. Cóż.. wrażeń całe mnóstwo. 
Pit stwierdził, że następnym razem on z Nelką do wody wchodzi, bo zdecydowanie lepiej wpasuje się w towarzystwo: był tatuś z brzuszkiem, tatuś umięśniony, brakowało tylko tatusia anorektyka do kompletu. Drugie połówki obserwowały moczące się tałatajstwo zza szklanych drzwi - i czuję, że tu swoją rolę odnajdę ja, jako dyplomowana animatorka kultury - grupa jeszcze zupełnie niezintegrowana, nikt kup dziecięcych nie omawia.. błąd! Brać przykład z grupy starszej - tam tematy płyną jak woda. Co prawda ja nic nie widziałam, bo byłam szalenie skupiona na tym, żeby własnego dziecka nie utopić - Pit (jako ta druga połówka) opowiadał.
A wizyta zakończyła się na wielkim ryku. Otóż "nowy kolega" młodej, leżący na przewijaku obok zaczął płaczo-marudzenie. Młoda podchwyciła. Ten uspokoił się, ale usłyszał, że młoda płacze, więc zaczął wtórować. I tak sobie ryczeli we dwoje, bez powodu, dla towarzystwa. Tatuś młodzieńca stwierdził tylko, że całe szczęście, że sąsiadami nie jesteśmy..
Zdjęcia nie będzie, bo z tego wszystkiego aparatu zapomnieliśmy, z komóry brzydkie. Za tydzień skompromituję fotograficzną dokumentacją małżonka, więc w sumie dobrze wyszło (to drugi sukces tego dnia).




Kolejna wizyta na basenie za nami. Tym razem, zgodnie z zapowiedzią, to tatuś moczył cztery litery w wodzie. Z dziecięciem, rzecz jasna, w dłoniach.
Lekcja normalnie trwa 30 minut, dla nas 20 plus drugie tyle na uspokajanie młodej, bo młodą brzuszek rozbolał i już było po pływaniu. 
Ale zanim to nastąpiło córunia z tatuniem radośnie się wypluskali, z czego córunia zadawała szyku w nowej piance pływackiej, a na tatusia na szczęście nikt nie patrzył. Zajęcia prowadziła Ciocia Rybka we własnej osobie, czyli szefowa wszystkich szefów. Złożyło się tak, że nie tylko mój małżonek został dziś oddelegowany do wody, bo znaleźli się w niej wszyscy panowie z pociechami, mamusie dzielnie dokumentowały z poczekalni wyczyny tychże. 
A Ciocia Rybka dała nam popis.. no mercy dla panów.. Znacie taką piosenkę "Jadą, jadą misie"? Ja nie znam, za to Piotrek już zna i pozostali panowie też. A teraz wyobraźcie sobie chór "niedźwiedzi" pluskających w wodzie z maluchami i śpiewających w/w utwór tubalnym głosem w ślad za prowadzącą.. poczekalniowe mamusie popłakały się ze śmiechu. Żałuję, że nie nagrałam, ale nie byłam w stanie wykonać żadnej logicznej reakcji, bo łzy ciekły mi strumieniami, a misie jechały i jechały..
Niestety wszystko co dobre szybko się kończy. Nasz mały wyjec wkrótce potem przystąpił do akcji, a gdy tak sobie ryczał w niebo głosy jakiś oburzony tatuś ze starszej grupy zapytał: -"A czyje to dziecko tak płacze?" (Jakby, cholera, pierwszy raz płaczące dziecko słyszał!) - Moje, baranie, moje! Twoje nigdy nie płacze?! Kolki nie miało? To się ciesz troskliwy im#$%@! (Nie powiedziałam tego, ale pomyślałam.. i wiele innych niemiłych rzeczy.) 
Cóż, wizyta się zakończyła, płacz też, dobry humorek wrócił. W domu maleństwo wszystko opowiedziało swojej wróżkowej lali i grającej biedronce, a teraz smacznie śpi.






Basenujemy się nadal. Nurkujemy. Dziecięciu nadal lepiej to idzie niż matce, ale obiecuję, że kiedyś się poprawię (lub sprawię sobie zatyczki do nosa, bo dziś wciągnęłam chyba pół basenu do płuc).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz