czwartek, 12 czerwca 2014

O siedzeniu

Ucieszyłam się, że mam trzy minuty dla siebie. Dziadek Nelutka wrócił z pracy, więc wręczyłam mu Maleństwo życząc miłego sam na sam i zwiałam (podła matka). Butelki, o dziwo, wymyte i wyparzone (czy tylko ja mam wrażenie, że robię to na okrągło, a jak przychodzi co do czego, to i tak nie można znaleźć czystej?). Żyć, nie umierać, mogę coś napisać. W tym momencie usłyszałam charakterystyczne sapanio-szczekanie. No tak. Mopsik. A za nim (za nią właściwie) brat z żoną się napatoczyli, bo wieść gminna niesie, że w domu blacha pysznego ciasta. Pogaduchy, zabawa z psiulą, Neliś koniecznie pogłaskać musi. Ciasto pojedzone, goście poszli, dziadek z wnuczką sio na dwór, siadam do komputera.


Mija chwila. Tato z Nelką przychodzi: "Coś mi się wydaje, że ona śpiąca". Patrzę na dziecko w ramionach dziadka, dzielnie trzyma pion ostatkiem sił, powieki na wpół przymknięte, kontaktu brak. Zasnęło oszołomione zwiedzaniem podwórka i liczeniem aut. To do kojca, okryć chustą, niech śpi. Uff.. znów siadam, zdjęcia przebieram. Słyszę mamę, z pracy wróciła. Nie będę jak ta (nie mogę znaleźć słowa, które nie byłoby niecenzuralne, więc dobierzcie według własnego uznania) siedzieć w pokoju i udawać, że mnie nie ma. Wyjdę, pogadam. Marudzionek popłakuje, smok w paszczę, przewracamy na drugi boczek, śpi dalej.


Siadam do komputera. Piszę. O czym? O czym.. 
O pierwszym zanurzeniu nóg w jeziorze. O "bieganiu" po trawie. O myciu szpinaku z nogami w zlewie. O piciu świeżo wyciskanego soku prosto z maminej szklanki. O Kleksie, którego można pogłaskać po pysku. O kocie, który otarł się o stopy zaznaczając nas jako swoje, a potem spał na szafie. O oglądaniu książek u babci w bibliotece. O wizycie śmiesznej cioci Żaby. O tym, jak mama miała łzy w oczach, bo zastała dziecko samodzielnie, bez żadnego podparcia, siedzące w kojcu.




Cholera, jakaś się "miętka" robię na starość. Wzrusza mnie wszystko. Hormony to, czy co? Patrzę na tę moją  latorośl i myślę sobie, że ona taka najpiękniejsza i najmądrzejsza. Niech mnie w łeb ktoś pacnie. Ja, która dzieci nie lubię/nie lubiłam (sama do końca nie wiem). 

Siedzimy sobie w miasteczku, świat gdzieś jest z tyłu, my tu i teraz. Dochodzą do mnie informacje, że ojciec dziecko w aucie zostawił, że zmarło. A ja, głupia, przejmuję się, że zadrapałam dzisiaj przypadkiem Młodą, jak się szamotała. Że może źle ją ubieram, bo pogoda taka. Że może tych nóg to nie powinna moczyć, bo zimna woda. I że ten sok, to w sumie niepasteryzowany i zaszkodzić może. Czy nie za mało chucham, dmucham na Młodą? Czy nie powinnam jej zamknąć w szczelnej bańce, żeby uchronić przed światem? A może przed sobą? Błędy i BŁĘDY rodzicielskie. Odpowiedzialność za życie, nie tylko swoje. Czy ja zapomniałabym o swoim dziecku na tyle godzin? Czy mój mąż mógłby zapomnieć? Zapominam rozwiesić pranie do końca, jeśli przerwie mi płacz córy. Zapominam wziąć baterii do aparatu lub pustej karty w ferworze pakowania. Lub smoczka. Jak mam wychodne, to na chwilę zapominam, że mam dziecko. Jak pracuję, też na chwilę zapomnieć mogę. A może ta chwila, to parę godzin? Przecież wiem, że wtedy jest w bezpiecznych rękach tatusinych. Teraz tak, ale za parę lat? Czy ja mogę być TYM rodzicem?
Wieszanie psów na rodzicach, którzy zrobili coś okropnego przychodzi nam łatwo. Łatwo powiedzieć siedząc przed telewizorem, komputerem, gazetą: "Jak on/ona tak mógł/mogła?!".  A ile durnych rzeczy ty zrobiłeś swojemu dziecku? Ile z tych rzeczy mogło zakończyć się gorzej, niż na zwykłym zadrapaniu, siniaczku, zakrztuszeniu? Nie bronię nikogo. Ale też nie linczuję. Patrzę na siebie. A jeszcze uważniej na moje dziecko. A ty gdzie patrzysz?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz